sobota, 16 lutego 2013

please, teach me gently, how to breathe..

* * *

Wrosłam korzonkami w głąb gleby, do której tak bardzo przywykłam.
Tylko, że drzewo nagle zwiędło, umarło. Nie da się go uratować.
Czasami człowiek chce czegoś tak bardzo, że nie zauważa, kiedy przekracza granicę snu.

Moje drzewo umarło.


Jak mam czerpać niezbędną do życia wodę, skoro jej strumień wysechł..?

Skąd brać promienie słońca, jeśli moje słońce zaszło na zawsze..?

Sklejenie rozerwanego serca trwa latami. Miliony ukłuć na sekundę.

Moje drzewo, karmiące mnie, nie żyje.

Ile razy trzeba się sparzyć na uczuciach, żeby w końcu zabić je w sobie na zawsze?

Żeby w końcu nie mieć obaw przed kolejnym cierpieniem, móc oddychać samodzielnie, nie powierzając nikomu swoich myśli, pragnień i marzeń. Nie wpuścić do tego delikatnego wnętrza, rozszarpanego niejednokrotnie. Dać ranom się zagoić. Zabić w sobie ból i wrażliwość.
Umieć przebaczyć sobie, że nie da się być szczęśliwym bez drugiej osoby.

Czemu tak trudno jest przestać odczuwać wszystko tak mocno, że aż dławiąco..?

Hektolitry łez nie potrafią wymazać ran i tego bólu, który mnie dusi.
Znów czuję jak powietrze miażdży mi żebra, nie mogąc wydostać się na zewnątrz z powodu ważniejszej funkcji - rozdrabniania bólu na mniejsze cząstki, które nie rozrywają serca na tyle mocno, że zmieni się w kilka gramów doszczętnie spalonego popiołu.

Czuję pustkę. Tak bardzo mnie ona boli.

Pustkę, przepełnioną tak mocnymi uczuciami, mieszającą smutek z rozczarowaniem, strach z zagubieniem, gniew z żalem. miłość z nienawiścią.

Słowa tak bardzo bolą.

Nie umiem przestać się zadręczać. Znowu to sobie robię, znowu buduję tę przepaść, żeby móc dalej jakoś funkcjonować.
Znowu umieram w sobie.