poniedziałek, 10 listopada 2014

I could have died right there

Czasem powraca do mnie.

Uśmiecha się zalotnie, głaszcze po splątanych włosach,łapie gwałtownie za nadgarstki i nakazuje.
Krzyczy wgłąb myśli, skacze po neuronach.
Nie wytrzymuję nerwowo.
Nakazuje.

Nie pamięta już jak się słucha.
Cofa zrozumienie do poprzedniego rozdziału.
Skończ wymyślać te bzdury.
Przerwa.
Pustka.

I znowu powracają godziny.
W każdym rozdziale życia, w każdym kierunku drogi.

Dają o sobie znać tak gorzko, że nawet nas dzielą.
Ciebie i mnie.
Uciekam od siebie
lub
do siebie.
Do wewnątrz, do wnętrza bałaganu.
Nie chcę w nim sprzątać, układać, przestawiać.
Jeszcze pogubiłabym samą siebie.

and it felt like a kiss

Drganie strun, bicie serca,
słowa bardziej ulotne, niż czas.
Całą siebie Tobie powierzam,
bo wiem, że gdzie indziej nie będzie nas.

Powoli suną się chmury
w stronę słońca, które się tli,

te wszystkie uczucia ofiaruję Tobie,
rozkosz nocy i wierność dni.


  

sobota, 12 kwietnia 2014

Przewidywalny słońca zachód

Prawdopodobieństwo dwóch dźwięków opisujących różne życia
kroczy w najgłębszych otchłaniach podświadomości.
Przeszycie na wskroś obliczalnością, zatajenie zamiarów pod zakurzoną szafą.

Pod płaszczem nocy ukryty jest sens weny i odczuwania emocji.
Uciec jak dziecko na drugą stronę lustra, poszukać tam dystansu do samej siebie.
Czasoprzestrzeń nie zanika, ona zjada nas od środka w najmniej oczekiwanym momencie.

W półśnie.

Gdzieś zgubiłam marzec.

Ćwierć centymetra otwartej czarnej przestrzeni,
banalny rozkład stu siedemdziesięciu trzech i pół drzwi.
Wyszarpane klamki, niczym gałki oczne absurdalnych marzeń.
Życie mija się z absurdem, by wsiąknąć w bezsens przekraczania granic.

Za późno na bystrość ciszy, za głucho na wcześniejszy sprzeciw.

Rzęsy, niczym skrzydła motyla i odlatujące na nich najsprawiedliwsze wyroki.

Zawsze pozostają jeszcze godziny, dzielące dwa mechanizmy tak mocno,

jak i łączące je niedoskonałości wydarzeń.

Za późno na uwikłanie się w płytki muł,

za krótko, by stwierdzić, że głębokość ma tu jakieś znaczenie.
Chory umysł, niespokojna bezsenność, kwadratury koszmarów i kompot z suszu wspomnień obdartych z uczuć.

"Późno już. Chodźmy spać." 

czwartek, 27 lutego 2014

another day in paradise

Czytając literaturę można niespodziewanie poznać wnętrze samego siebie,
a zagłębiając się w jej klasyki ukierunkować siebie, swój światopogląd, a nawet dokonać przewartościowania wielu aspektów.

Otulona refleksją, niczym ciepłym kocem, rozważam wpływ natury na literaturę,
bo cóż innego może tak wspaniale oddać wszystkie uczucia, kiedy słowa są zabronione?
Kiedy wszystko inne też jest zabronione, a ludzie szukają kromki chleba, by zaspokoić swój głód.


Literatura jest czymś nieśmiertelnym, wszechobecnym. Literatura daje nie tylko odpowiedzi na wiele gnębiących pytań, ale także ukojenie. Jak dobra matka głaszcze nas swoimi dziełami, a instancja narracyjna karmi każdym słowem, które ma głębszy sens, niż niejeden stan depresyjny.

Chłonąc ją bez reszty przemieszczam się między latami, wiekami, epokami. Dzielące cyfry nie mają znaczenia, a znane mi tak dobrze godziny już nie budują dystansu, a podstawiają pod stopy nić porozumienia. 

W każdym z nas jest ten obowiązek pielęgnowania kultury wysokiej, dbania o nią, słuchania jej rad i kłócenia się z nią o sens całego procesu.


"Was sind das für Zeiten, wo

Ein Gespräch über Bäume fast ein Verbrechen ist.
Weil es ein Schweigen über so viele Untaten einschließt!"
Bertold Brecht, An die Nachgeborenen

sobota, 22 lutego 2014

Broken ribs in the morning

Przychodzi taki moment, taka potrzeba pisania. Wyrzucenia z siebie złych toksyn świata.
Powietrze zatrute na fioletowo, niebieskie opary spod powiek.
Jak Ci się dziś spało?
Płaczę diamentami, które upadając wbijają się w policzek. 

Sine, zakrwawione ręce. Wiszę między dzisiaj, a jutrem.
Wstań i biegnij za swoją duszą. Strumień świadomości niczym wodospad uderzający o skały z impetem.
A skały to żebra. Chcesz, to zjedz je sobie jutro rano na śniadanie.
Pokrusz do reszty niczym kryształy, będą lśnić jak gwiazdy nocą.
Spróbuj, nie zawiedziesz się choć ten jeden raz.

II

Papierowe serce dawno zdeptane, wyrzucone do kibla i spuszczone razem z wypadającymi włosami.
Taki jest dzisiejszy świat.

Nieczuły, drastyczny.
Masz z tym problem?

Uciec jak najdalej.

Spit your soul and go

I

Próbuję uciekać tak jak ziemia ucieka mi pod stopami. Znowu.

Ile razy można zaczynać od początku? Bo chyba nie przez pół życia.

Zajrzenie wgłąb siebie wymaga od nas wielkiej odwagi, ale zrezygnowanie z życia nie jest także dobrym wyjściem z sytuacji.
A najgorzej, jeśli takie sytuacje staną się codziennością, a w rezultacie zastąpią całe życie.
Łatwiej jest uciec od realiów, niż stawić czoło tym wszystkim niedociągnięciom.


Najbardziej bolą niedoskonałości w sobie samym. Najgorzej jednak, gdy nie umiem ich całkowicie przezwyciężyć, ani ich zaakceptować. I pozostaje tylko bezsensowna bezowocna i nużąca nieodmienna walka.

Mam dosyć roztrząsania i analizowania. Gdyby nie obowiązki, które w gruncie rzeczy mają spory wpływ na stan mojej psychiki, to zaszyłabym się w domu z moimi równie ciemnymi co nastawienie myślami.

Weekend na złapanie oddechu, podbudowanie maski, zgromadzenie kilku gramów siły i zebranie się w środku, żeby jeszcze trochę pożyć normalnie i poudawać, że jest okej.

Ciężko tak wytrzymać z rozdarciem w duszy. Ciężko oddychać.