środa, 8 listopada 2017

Wielki powrót udręczenia

I nagle powraca.
Powraca jak coś dawno zapomnianego, jak stara ulubiona zabawka z dzieciństwa, jak przeszywający ból w żebrach i jak czuły dotyk ukojenia.
Powraca potrzeba pisania, napisania czegoś, wyrzucenia z siebie złogów codzienności.

Dziś jestem inna. Bardziej powściągliwa w dzieleniu się emocjami, ale nie w wyrażaniu ich, choćby na swój sposób, w swojej samotni.
Świat nie toleruje słabości. Nie takiej.
Ukrywane latami ciemne myśli wcale nie odeszły. A może się nasiliły?
Kiedyś pisanie mnie koiło.
Wyrzut setek słów, nielogiczny, być może niepotrzebny.



Dziś wstydzę się płakać.


Tamtejszą codzienność uznaję za słabość. Przynajmniej przed innymi ludźmi.
Kiedy czasem wybucha ze mnie ogrom skrywanych głęboko obaw, zahaczających znacząco o psychozę, pozwalam sobie na kilka sekund szału, po czym wzbudzam w umyślę pogardę do samej siebie.




Czy moja powracająca bezsenność zaprowadziła mnie do początku?
Czy nie w ten sposób wyrzucałam zawsze odłamki mojego szaleństwa i ciemnych, przytłaczających, niczym ogromny głaz, natłoku myśli?



Delikatnie, na swój sposób, usypiało w ramionach kiczowatego liryzmu, tęskniącą za prawdziwą sztuką potłuczoną duszę.
W beznadziei człowiek wraca do tego, co dawało mu niegdyś ukojenie.
Czy to jest ten czas? Czy nadszedł czas dla mnie?



Pseudo-kuracja.
Pseudo-sztuka.
Pseudo-ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz