środa, 8 listopada 2017

Żyć, by umierać i umierać, by żyć

Przykre, jak często mówię innym ludziom, że umieram.
Powtarzam, spoglądając im w twarz, licząc na zrozumienie, na ten błysk w oku, na uchwycenie przez kogoś poprawności tego zdania w ułamku sekundy, na zerwanie maski z mojej twarzy.

Umieramy co dzień. Na milion sposobów, w milionach zakamarkach duszy i ciała.


Pęknięć nie czuć, kiedy człowiek dobrze się przyzwyczai.

Praktyka czyni mistrza.

Naucz mnie żyć. Naucz mnie czuć nie tak mocno, mniej dosadnie, swobodniej.


Jak pohamować tę pogoń myśli? Jak uciec przed samą sobą?

Jak żyć? Jak nie umrzeć kolejny raz dziś?

Z ironią w głosie, z fałszywym uśmiechem na twarzy, z nauczoną radością, znów obedrę się ze skóry przed innymi, powtarzając, łagodne już, ale ze znanym mi mocnym wydźwiękiem, umarłam.

Rzucę to między wierszami, niczym przecinek w zdaniu, codzienny rytuał, rutynę życia.
Pozwolę temu nie tylko wybrzmieć, ale i się spełnić. W momencie wypowiedzenia, skaleczyć, zupełnie niewidzialnie dla innych, moje papierowe serce.
Kolejny raz umrzeć, pozwolić wewnętrznemu cmentarzowi rozprzestrzeniać się we mnie, rosnąć, czekać na dzień, w którym zabraknie miejsca, ale co, jeśli taki dzień nigdy nie nadejdzie?

Co, jeśli człowiek jest niezniszczalny? 


Być może stajemy się coraz gorsi, mroczniejsi, bardziej złamani w środku, ale nieskończeni?

Ta myśl przeraża najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz